Mały trekking Małym Kaukazem

- Borjomi? Marszrutka odjeżdża o 10.30.
- W takim razie będziemy.
- ale jak chcecie jechać, to na dworcu musicie być już o 8, może być wcześniej....
Tak dowiedzieliśmy się właśnie o gruzińskiej punktualności. "Gdzie tam", pomyśleliśmy. "2,5 godziny wcześniej? Będziemy na 9..." I całe szczęście, że wyszliśmy z naszego "wspaniałego" pensjonatu o 8.15, złapaliśmy taxi na dworzec i byliśmy na miejscu o 8.30. Planowany na 10.30 bus odjechał bowiem o 9.15. Na dworcu zdążyliśmy tylko usiąść i wypić wszechobecną tu kawę instant za 60 tetri. 
I tym sposobem upchnęliśmy się do starego busa i wyruszyliśmy w 4,5 godzinną drogę mu górom.


Naszą bazą wypadową było Borjomi, skąd bardzo łatwo wyjść na kilka ciekawych szlaków, nawet kilkudniowych. My stanęliśmy na trzech wycieczkach jednodniowych :)


  • Diabelski młyn na Plateau
Bardzo łatwa, choć może średnio przyjemna trasa. Pół drogi idzie się asfaltem i jest się wyprzedzanym co chwila przez auta, quady albo ledwo ciągnące do góry tuktuki. Trasa zaczyna się przy głównej drodze do parku i prowadzi jakieś 3 km w górę. Dochodzi się do diabelskiego młynu na samym szczycie, skąd zapewne jest zniewalający widok! Do tego miejsca można również dojechać kolejką linową spod parku, ale co frajda wejścia, to jednak frajda :)
Dalej trasa prowadzi przez las, obok cerkwi aż do zejścia na basen. I tu, ciekawostka. Na krótkim odcinku szlaku, który ostro schodzi w dół (lub też się wspina, zależnie od perspektywy) mijamy około 20 osób. Każdy w japonkach, klapkach albo... boso... lekko zdziwieni tym stanem rzeczy kontynuujemy naszą drogę a kierunku parku zdrojowego.




I w tym miejscu warto zaznaczyć, że wchodząc do parku "tylnymi drzwiami" nie ponosimy opłaty za wstęp (5 lari). Będąc już tak daleko, należałoby przejść przez park i spróbować wody Borjomi - według źródeł, wodorowęglanowo-sodowej. Jak przystało na wodę leczniczą - nie jest najlepsza w smaku, ale warto wiedzieć co to...



Tuż obok parku można spróbować kawy parzone na gorącym piasku!
  • Cross Mount (1132 m n.p.m.)
Nieco bardziej wymagająca trasa przebiegająca tuż nad Borjomi. Trudno jest trafić na szlak, bo w mieście jest słabo oznaczony, więc my zaczynaliśmy z GPSem. Ale jak już się wyjdzie z miasta, to oznakowania są praktycznie na co drugim drzewie :)
Podejście nie jest trudne, biegnie cały czas lasem, a różnica wzniesień to nieco ponad 300 metrów. Ze szczytu oraz spod jednego z czterech umiejscowionych tu krzyży roztacza się widok na całą dolinę Borjomi i szczyty dokoła.
Szlak był pusty - spotkaliśmy 2 pary przez pół dnia. Pierwsi byli na spacerze z psem, a drudzy... Polacy :)







  • Z Likani do Kvabiskhevi przez Rezerwat
Dużo bardziej wymagająca, 12-km trasa. Chyba jedna z największą ilością faili w dotychczasowej trasie. Przede wszystkim: informacja. Przed wyjściem na szlak, stwierdziliśmy że warto mieć ze sobą mapę. W takim razie pójdziemy do informacji turystycznej. Blisko pensjonatu, 3 minuty drogi... no nie. Oni odesłali nas do dyrekcji parku narodowego. A w dyrekcji? Pan polecił trasę za ich biurem, która nie powinna być dłuższa niż 2 godziny.
Zmiana planów. Poszliśmy na trasę którą wcześniej sobie znaleźliśmy, zrobiliśmy zdjęcie mapy dostępnej przy biurze i wyszliśmy w trasę.
Może nie była bardzo widokowa, bo szczyty które zdobyliśmy (1465, 1782, 1797 m n.p.m.) nie były ani oznaczone, ani nie było punktów widokowych, więc trochę średnio. Widoki zaczęły się dopiero w okolicy ostatniego z nich, gdzie można było obserwować Kaukaz i z jednej i z drugiej strony. No i samo zejście... ostre, nie było najłatwiejsze, ale jeśli ma się odpowiednie obuwie, nie powinno stanowić zbyt dużego problemu. Szlak kończył się malowniczym przejściem przełęczą wzdłuż potoku, aż do strażnicy parku.
I tu punkt kluczowy - strażnica...
- bilet. Kontrol.
- bilet? Ale my nie mamy!
- jak to: nie macie? Skad jesteście?
- jesteśmy z Polszy... wchodziliśmy do parku w Likani. Budka pusta, szyby wybite, nie było informacji o konieczności posiadania biletu...
- aaa, w Likani. To w administracji, tam trzeba kupić bilet!
- ale byliśmy w administracji. I tam pan powiedział "no money, no maney"!
I tym Ania uratowała sytuację. Strażnik dodał tylko "ok, super!" Podał nam rękę i zaproponował taxi do hotelu (hmm, oczywiście za 20 lari...). Fakt, człowiek w biurze powiedział, że trasa jest darmowa, ale ta za jego posesją.
Jedna z ostatnich dziwnych historii, to ta, jak stanęliśmy na szosie żeby złapać busa do Borjomi... zatrzymał się. Zobaczył dwóch takich co wyszli z lasu, więc nawet nie trzeba było machać. Stanął, otworzył drzwi, pusty... fotele w skórze... Mercedes...
- Borjomi? Skolko lari?
- lari? Nic! Wsiadać!
Muzyka, przynajmniej dziwna. Kierowca w cale nie lepszy.
- ej, a jak to ruska mafia?
- tak wygląda. Zobacz, jakaś dziwna lodówka z przodu...
- ciekawe co tam jest? Hmm, albo kto...
Na szczęście pan był tak miły i wysadził nas w centrum miasta. Co nie zmienia faktu, że jeśli był z mafii, to przyjaciół trzeba mieć wszędzie :D








Komentarze

Popularne posty