Intensywnie szkocki weekend
Dobrze wiecie, że ja zbyt długo w jednym miejscu nie wysiedzę. A skoro majówkę przepracowałem, to trzeba było się odbić w innym terminie. Nieubłaganie zbliżał się weekend Bożego Ciała - i to właśnie ten czas wykorzystaliśmy na szybki trip.
Gdzie nas poniosło? W tereny jeszcze mi nieznane, na północ Wysp - do Szkocji. Myślę, że jest to rejon który nie potrzebuje komentarza, bo ma w sobie urok, o którym każdy kiedyś słyszał. Teraz już wiem co to znaczy, a niedosyt piękna natury zmusza do powrotu :)
Zwiedzanie zaczęliśmy od najbliższej nam okolicy Kelvingrove Park i galerii. Pogoda jest typowa - gęste chmury z których a to sączy się delikatna mżawka, leje deszcz albo to przeciera się słońce. Do otwarcia galerii mamy jeszcze 1,5 godziny, więc bez celu włóczymy się po okolicy... trafiając oczywiście na ciekawe miejsca!
A w środku? Coś dla mnie! Dawny syfon i ekspres do kawy! Po takim znalezisku nawet wzmagający deszcz nie zepsuł zwiedzania centrum :)
Wyjdźmy z grobowych tematów i zobaczmy co jeszcze oferuje nam centrum :)
Przy jednych z uniwersyteckich schodów znaleźliśmy ciekawy symbol - jednorożca. Jak się później okazało jest on dość powszechny jako pozostałość Królestwa Szkocji i obecności samego jednorożca w herbie.
Po spacerze w końcu doczekaliśmy się otwarcia Kelvingrove Gallery i mogliśmy nieco obeschnąć od deszczu...
A w środku? Coś dla mnie! Dawny syfon i ekspres do kawy! Po takim znalezisku nawet wzmagający deszcz nie zepsuł zwiedzania centrum :)
Doszliśmy do katedry. Moim zdaniem wraz z przylegającym do niej Necropolis, czyli starym cmentarzem, tworzą jedyne w swoim rodzaju miejsce na mapie miasta.
Wyjdźmy z grobowych tematów i zobaczmy co jeszcze oferuje nam centrum :)
Samo Glasgow zeszliśmy w 1,5 dnia. Nie zagłębialiśmy się bardzo w muzea (weszliśmy do Kelvingrove Gallery oraz muzeum transportu) ale za to dogłębnie poznaliśmy lokalne kawiarnie :)
Kilka miejscowych palarni, z których dane nam było spróbować kawy zdecydowanie podbiły moje kubki smakowe. Na kolana powalał także wystrój i atmosfera... Kanapy, drewno, chilloutowa muzyka... Nic tylko wejść, wyluzować, przeczekać deszcz w miłej atmosferze :)
W dodatku w pierwszej kawiarni trafiliśmy na przewodnik po szkockich niezależnych kawiarniach. Już wiedzieliśmy jak ustawić nasz plan chodzenia, żeby trafiać w tamte miejsca!
Kolejno: long black od Artisan Roast, cappuccino od SpitfireEspresso, americano od Kember&Jones i w końcu mistrzowski aeropress od Dear Green (zdobywcy złotego aeropressu!) sprawiły, że nie mogłem wyjść stamtąd z pustymi rękami. Wyprawkę zbierałem i przywiozłem ze sobą :)
Ale nie samą kawą człowiek żyje! Odbijmy trochę w stronę Edynburga. Miasto dużo bardziej szkockie, niestety też bardziej zatłoczone przez turystów... Choć i tak najwięcej ich było na Królewskiej Mili, gdzie przy zamku czułem się jak byśmy szli w jakimś przemarszu. Później się wszyscy dziwnie rozeszli i zostaliśmy na ulicy prawie sami...
Na samym końcu Mili w sąsiedztwie parlamentu i Pałacu Holyrood można wspiąć się na górę w Holyrood Park. Widok na miasto i kontakt z naturą - bezcenne!
Na koniec jeszcze tylko lokalny browar z degustacyjną deską:
I tradycyjne zdjęcie na schodach :)
Komentarze
Prześlij komentarz
Zaciekawił Cię temat? Masz pytania? Zostaw po sobie ślad!