W mieście mistrali i... schodów

Udało mi się! W końcu spędziłem weekend w ogarniętej złą sławą Marsylii. Stało się to jednak trochę wbrew zasadom lokalnych. Z kim nie miałem do czynienia we Francji, szczególnie przemierzając kraj autostopem, przedstawiał mi dwie proste zasady swojego kraju: "Po pierwsze, Paryż to nie Francja, po drugie, szerokim łukiem omijaj Marsylię".
Zgadzam się do do zasady #1. Czy #2 jest do respektowania? Oceńcie sami!


Na pierwszy rzut oka, Marsylia sprawia wrażenie niezbyt czystej, sporej metropolii. Dużej, jak najbardziej - w końcu jest drugim największym miastem w kraju. Brud? Tak, obecny. w ilości przekraczającej normy, choć po części była to wina trwającego strajku, zakładu oczyszczania miasta. Jednak winą strajku nie były "murale", którymi chciały być nędzne graffiti obecne dosłownie wszędzie - począwszy od ścian budynków wzdłuż ulic, kończąc na elementach tuż pod dachami (i cholera jedna wie, jak ktoś się tam wdrapał, nie mówiąc już o tworzeniu swojego "arcydzieła"). Na sporą niekorzyść działa także usytuowanie geograficzne Marsylii - mimo bytności na Lazurowym Wybrzeżu, jest jednak narażona na częste mistrale. Tak też się stało jak byliśmy, że całe 2 dni wiał porywisty, męczący wiatr. Ale taki urok, który trzeba zaakceptować.


Jednak szybko można znaleźć nieco lepsze, przyjaźniejsze aspekty i ładniejsze dla oczu miejsca. Na dłużej warto zatrzymać się w II dzielnicy, która obejmuje stare miasto, stary port i praktycznie wszystkie najważniejsze turystycznie miejsca. To właśnie tutaj, w okolicy Vieille Charité, można powłóczyć się uliczkami lub plątać się podwórkami kamienic, gdzie można natknąć się na galerie miejscowych artystów. W dodatku Marsylia jest położona na terenie nieco pagórkowatym, co zmusiło budowniczych do stworzenia wielu schodów. A wszyscy znacie nasze rodzinne zamiłowanie do robienia sobie na nich zdjęć, więc byliśmy w niebie :D






Tuż przy nabrzeżu portu stoi Katedra de la Major

Spod Katedry warto przejść się nabrzeżem Starego Portu i wrócić do centrum. Niestety z przyczyn technicznych nie pływa statek po porcie - można było nim przepłynąć z lewego na prawy brzeg, bez konieczności spaceru na około (a uwierzcie, że port jest dłuuugi...). Tym sposobem, obchodząc port dookoła można nieco oddalić się od starego miasta i zdobyć najwyższy punkt miasta - Bazylikę Notre-Dame de la Garde. Góruje nad Marsylią i jest widoczna niemal z każdego punktu, dzięki 60-metrowej wieży z 11-metrową figurą Madonny z Dzieciątkiem. Niestety jest otwarta tylko w określonych godzinach w ciągu dnia i my odbiliśmy się od klamki, ale za to mogliśmy zobaczyć panoramę miasta i pobliskich wysp.




Całe miasto, bez chodzenia po muzeach, jest tak naprawdę do zobaczenia w jeden dzień. Także decydując się na wyjazd dwu-trzydniowy, można spokojnie wyjechać za miasto. A warto, bo tuż za jego granicami zaczyna się Park Narodowy des Calanques, który znany jest z wąskich, długich zatok w skałach.





Park jest dość mocno uczęszczany przez turystów - zarówno tych zwiedzających, jak i lokalnych, przyjeżdżających do okolicznych miasteczek na świeże ryby i owoce morza lub też zwyczajnie piknikujących nad brzegiem morza. Z tego powodu nie udało nam się dostać do żadnej restauracji, co także zmusiło nas do konsumpcji na powietrzu :D



Calanque'i na samym początku parku przy Marsylii nie robią dużego wrażenia. Jednak te zaczynające się jakieś 5km dalej są naprawdę piękne! Ciekawym pomysłem jest wykupienie wycieczki statkiem lub przejście szlakiem tuż nad nimi - wzdłuż parku jest wyznaczony około 11-godzinny szlak, z którego widać wszystkie zatoczki.

Jeden w pierwszych calanque od Marsylii.
W porównaniu do reszty jest praktycznie niezauważalny.

Calanque de Callelongue jet już nieco lepszy



Jednak największe wrażenie robi Calanque de Vau - trzeci od strony Cassis
Pozwolicie, że w tym wpisie pominę aspekt kawy. Polecono mi 3 kawiarnie, z czego jednej nie znalazłem, druga była poza zasięgiem a trzecia, malutka, gdzieś na uboczu, serwowała optymalnej jakości kawę z no-name ziaren. O ile alternatywy były dobre, tak espresso... No nie. Strasznie niedoparzone i kwaśne. Nawet mleko mu nie pomogło. Ale to jest Francja - świat kawy alternatywnej tam nie pasuje... I ja tam mam zamieszkać???


Komentarze

Popularne posty