Sczeliny Szczelińca

Praca, uczelnia, praca, obrona. Ciągły wrocławski bieg wykończył moją psychikę. Będąc w pracy miałem w pewnym momencie szczerą chęć mordu na kolejnym niezadowolonym z życia kliencie. Całe szczęście, że udało mi się dostać coś takiego, co ostatnio jest rzadko osiągalne - 2 dni wolnego.
Pierwsza myśl - góry. GÓRY góry ...óry ...ry odpowiedziało echo w mojej głowie.
I tak plan stał się rzeczywistością, bo zaraz po pracy wraz z Magdaleną wyjechaliśmy kawałek za Wrocław i zaczęliśmy łapać stopa. Kierunek - Góry Stołowe.


Po niecałych 2 godzinach (nadspodziewanie dobry dzień na stopa!) znaleźliśmy się nad malowniczym Zalewem Radkowskim... Pole namiotowe, las, cisza, spokój... No dobra. Aż do rana, kiedy to obok naszego namiotu zaczęły krzyczeć dzieci. To był znak, żeby jednak jak najszybciej wyjść w góry.






Zaatakowaliśmy szlak, który poprowadził nas na około. Takie nasze szczęście - zamiast dobrze spojrzeć na mapę, to nie. Idziemy jak wcześniej mówiliśmy. I nie ważne, że nasz szlak przez 2 kilometry prowadzi szosą, a mogliśmy prosto z nad zalewu iść lasem do wodospadu... Bywa. Bądź co bądź, zaliczyliśmy Wodospady Pośny, przy których zaczęła się nasza prawdziwa trasa leśnym traktem.
Ból, który przeżył w tym momencie mieszczuch przemieszczający się na codzień tramwajem był nie do opisania. O mało co nie utopiłem się we własnym pocie, ale w końcu był. Szczyt. I bynajmniej, nie był to szczyt moich możliwości, a schronisko na Szczelnińcu.









Po godzinie kluczenia w naszym pierwszym skalnym labiryncie zeszliśmy z góry i okrężną drogą udaliśmy się do PTTK w Pasterce. 




Nasz ostatni dzień był najdłuższym dniem chodzenia, ale osobiście zniosłem go dużo lepiej niż poprzedni. Może to widmo krótkiego podejścia? Może moment kryzysowy był już za mną? Trudno powiedzieć. Za krótki wyjazd! Ale nie ma co się zastanawiać. Wzdłuż granicy z Czechami udaliśmy się na Błędne Skały, gdzie znów weszliśmy w mały labirynt (w dodatku utknęliśmy w korku między skałami... Tak to jest jak przewodnik wycieczki idącej przed Tobą średnio myśli co robi).







Niestety przyszedł czas końcowej trasy, do Kudowy Zdrój. Tam zaczęliśmy stopować do Wrocławia.



Oczywiście, mój dzielny Aeropress był z nami! Dzielnie parzył nam kawę na polach namiotowych i nawet zapozował do kilku zdjęć :)



Komentarze

Popularne posty