Oslo w maju, czyli ostrożnie z namiotami...

Co prawda od maja minęło już trochę czasu, ale myślę, że warto opisać nasz kilkudniowy wypad do Oslo. Tanie bilety, chęć przeżycia przygody, noclegi pod namiotem... Życie na zupkach chińskich i o mało co odmrożone palce. Pobudka przez startujące samoloty i spotkanie, o jakie w realu trudno :)
Czyli przeczytajcie o wyprawie dwóch głupoli na tereny mrozu :D




Wylądowaliśmy na lotnisku w Rygge jakoś wieczorem. Powoli ciemniało, a my szukaliśmy dogodnego miejsca na nocleg. Koło 23. znaleźliśmy odpowiedni kącik na skraju lasu, tuż przy polanie. I tu zaczęły się schody - z godziny na godzinę było coraz zimniej. Apogeum nastąpiło o 4. nad ranem, kiedy przestałem czuć palce. Jak się okazało, pobudkę o 5. zafundowały nam startujące samoloty! Rano odkryliśmy, że nasze obozowisko znajdowało się jakieś 100 metrów od końca pasa startowego.
Jakoś przed południem dostaliśmy się do Oslo, z Polakiem który zabrał nas na stopa :)
16 kilo bagażu na plecy i lecimy zwiedzać miasto! 





Na Holmenkollen jechaliśmy ponad 40 minut. Widoki wspaniałe i z okien metra (choć może trafniej byłoby napisać... kolejki miejskiej?) i spod skoczni. Choć wjazd na szczyt miał aktywować nasze 24-godzinne karty OsloPass, to nie było dane nam dostać się na samą górę. Po około pół godzinie czekania w kolejce pani z informacji przekazała oczekującym, iż wjazdy opóźnią się przez awarię windy. Jak się potem okazało, opóźniły się 3 dni.




Drugą noc znaleźliśmy na Couchsurfingu. Matko Boska, aż jedna osoba zdecydowała się nas przygarnąć! A spam poszedł na całe miasto, blisko 200 wysłanych zapytań. Ale nie ma tak dobrze. Później znów zostaliśmy sami sobie z naszym kochanym namiotem. Rozbiliśmy się na półwyspie Bygdøy, obłożyliśmy kocami termicznymi i nie odmroziliśmy tej nocy nic. 



A właśnie tu - w Parku Vigelanda - spotkało nas największe szczęście wyjazdu. To właśnie potwierdzenie reguły, że głupi zawsze ma szczęście. Gdyby nie przypadkowe spotkanie mojej koleżanki, która przygarnęła nas pod swój dach, kolejne dwie noce w Norwegii spędzilibyśmy pod namiotem przemakającym od deszczu. Zapalenie płuc gwarantowane! 


Najważniejsze 3 rzeczy na jednym zdjęciu - kawa, notatnik i kontakt ze światem.
Cena kawy? Powiedzmy że flat white nie odbiega od ceny dużego latte w Starbucksie :)





Nie wiem, czy to co wtedy się przydarzyło, spotka mnie kiedykolwiek więcej. Ogólnie rzecz biorąc, Oslo to był zlepek zbiegów okoliczności, przypadków i poniekąd dziwnych doświadczeń, co sprawiło, że był to jeden z najlepszych wyjazdów w moim życiu.
W miarę upływu czasu i odwiedzeniu kolejnych muzeów dowiedzieliśmy się o czymś takim jak Use-it. Młodzieżowa informacja turystyczna służy dostępem do internetu, przechowalnią bagażu, kawą, herbatą, planem miasta i ciepłym miejscem do przeczekania deszczu. Wszystko za jeden uśmiech :)

Komentarze

  1. Skandynawowie potrafia porzadne rzezby stawiac, bo te tutejsze to jakas masakra. Sa przemyslane, pasuja do przestrzen, tego im zazdroszcze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt, mają poczucie gustu :) Sam park Vigelanda, choć dla niektórych zbyt wulgarny, zaskakuje przede wszystkim brakiem dobrze nam znanej statyki w większości rzeźb.

      Usuń
  2. Nie można było was nie przygarnąć. Zapomniałeś jeszcze wspomnieć o ciepłym domowym posiłku, a nie jakieś "gorące kubki"... ;-)
    PS. Nadal przed jazda sprawdzam czy nie mam jakiegoś pająka olbrzyma w aucie ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogrom pomocy był nie do określenia, więc jego opisanie powinno zająć cały, inny post :)
      Myślę, że pająk olbrzym zdążył już dawno uciec - one nie lubią hałasu. Nie masz się więc czym martwić :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Zaciekawił Cię temat? Masz pytania? Zostaw po sobie ślad!

Popularne posty